46. Teoria o punktowości czasu. Ciężko jest kłamać, kiedy każde twoje słowo staje się ciałem.

Trochę racji jest w stwierdzeniu, że „każdy bóg miał z pustą kartką hardcore”. W końcu od czegoś trzeba zacząć. Jeśli dobrze dobierze się zasady, można potem trwać, mając naprzeciw jedynie paradoksy typu „czy Bóg jest w stanie stworzyć kamień, którego nie mógłby podnieść” albo twierdzenia, według których bardziej „opłaca się” wierzyć niż nie. Uderzyło to przy okazji jakiegoś wywiadu z księdzem, w którym twierdził, że Bóg (tu akurat jeden) nigdy nie kłamie. Ładna figura retoryczna, ale ma słabe punkty. Między innymi to, że słowo stało się ciałem albo to, że półprawdy też łapią się pod tym hasłem. „Jestem, który jestem”. Wszystko pozostaje kwestią interpretacji.

Czas jest punktowy. Albo przynajmniej mógłby być. Na zasadzie takiej jak twierdzenie, że koło mogło by być nieskończonościanem (lub nieskończonościonokątem). Więc o co właściwie w tym chodzi? O to, że jak spojrzysz na historię z perspektywy, okaże się że ze starych wydarzeń pamiętamy tylko momenty, konkretne, punktowe. Cieżko jest dowieść ciągłości czasu. Szczególnie, że mamy do czynienia z tworem wymyślonym przez człowieka. Tylko właściwie która skala może się wymknąć takiemu uproszczeniu?

Sprawa ma się nieco inaczej, jeśli chodzi o momenty z niedawnej przeszłości. Jesteśmy w stanie przypomnieć sobie ciąg doprowadzający nas do danego momentu, dopiero potem się zamazują. Czy jest to wiele punktów nastepujących po sobie. Może po prostu selektywność pamięci dowodzi punktowości czasu albo ograniczeń naszych mózgów? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć.

Ciekawie też wygląda koncepcja zmiany czasu. Jak ten czas miałby się zmieniać jeśli jest ciągły? Są kraje, które zrezygnowały ze zmiany czasu (z ciągłości czasu), czas jest wszędzie taki sam, mimo że słońce wschodzi kiedy indziej (chociaż zawsze tak samo). Gdyby czas się rzeczywiście zmieniał, to lądując w innym miejscu przesuwalibyśmy się w inny punkt na wykresie. Jedyne co to to, że droga nie jest zaznaczona bo podróżujemy w starym albo nowym czasie i idąc tym tropem jesteśmy w punkcie A lub B.

Ciekawe, co by było, gdyby ktoś inaczej wymyślił czas, opierając się na zdarzeniach pukntowych a nie ciągłych. Byłby wtedy tak jak waga, moc, odległość albo siła (itd.), bo przecież wszystkie te wartości są mierzalne (chyba bardziej w naszym świecie liczy się to, że są porównywalne). W taki czy inny sposób. Z drugiej strony wszystkie są wymyślone. Tak samo jak wykreowane potrzeby i sztuczne zawody. Jak tu żyć?

Numer 46:”Pytasz, co tu słychać. Aby rzecz ująć jak najkrócej, nadzieja na to, że otaczające nas ze wszystkich stron brązowe morze składa się z czekolady, topnieje nawet u najzagorzalszych optymistów. Przy czym, jak dowcipnie zauważa reklama, topnieje nie w rękach, ale w ustach.”