Nadmiar świadomości nie sprzyja odwadze. Zdanie wypowiedziane przypadkiem zdefiniowało błędy w naszym myśleniu. Przecież odwaga może być mądra i głupia. Jedna i druga może stać się symbolem. Jedna i druga może też zmienić świat. Jedyny problem jest taki, że ta druga robi to odpowiednio rzadziej. Taki rachunek zysków i strat. Żeby nie było – zazwyczaj ta druga jest bardziej spektakularna (gdy się udaje). Może jest domeną ludzi zdesperowanych, którzy nie mając nic do stracenia, robią coś co uważają za słuszne. Bronią swoich. Wszystko, nawet nazywanie/definiowanie, może też być kwestią perspektywy, związków przyczynowo-skutkowych, mnóstwa innych czynników. Dość skomplikowany temat do rozwinięcia (jeszcze nie mam zdania na ten temat).
Historia? Jest czysto umowna. Przekazywanie sobie słów z pokolenia na pokolenie i spieranie się o to jak było naprawdę. Kto to może wiedzieć. Znajomy opowiadał, że w szkole nie uczyli go o 17. września. Niemcy w moim wieku znają inną wersję historii. Ukraińcy też. Rosjanie. Wszyscy. Jak możemy się porozumieć skoro nie zgadzamy się w podstawowych kwestiach. Jak bardzo musimy naginać perspektywę, żeby tego dokonać. Jak można dać wspólny mianownik czynom przez jednych nazywanym zdradą, przez innych odwagą (już wraca)/zrywem, dążeniem do wolności. Często nawet daty wydarzeń się nie zgadzają. Budowanie czegoś nowego kosztem czegoś innego. Zmiany porządku. Gdzie jest sens? Gdzie jest to obiektywne spojrzenie na te rzeczy? Jak ono wygląda? W sumie to nawet bym chciał, żeby było coś po tym. Tak żeby można było poznać prawdę. Dość skomplikowany temat do rozwinięcia (jeszcze nie mam definicji, żeby iść dalej).
Ostatnio znajomi kłócą się o to, że Kościół dostał pieniądze na coś. Mniejsza o to. Statystycznie katolików jest ile? 93%? Na papierze się to broni. Poza tym, im głośniej krzyczą, tym bardziej wchodzą na głowy ludziom, którzy nie mają nic przeciwko albo nie mają zdania. Narzucają, tak jak strasznie krzyczeli przed narzucaniem przez Kościół, tak teraz stali się tacy sami. Nienawidzę tej formy, w której nikt nie chce dać się przekonać. Po prostu wie i już. Nawet już nie słucha, tylko coraz bardziej, słowami coraz większej nienawiści, broni swojej Racji. Jedynej. Retoryka wojny, utraty. Polityka miłości okazała się dotyczyć miłości do siebie. Zresztą kiedyś rozmawiałem o tym przy okazji jakiegoś koncertu. Pan Artysta, mówiąc do tłumu apelował o powstrzymanie jakiegoś marszu. Serio? Nasza wolność słowa dotyczy tylko nas? No cóż. Dopóki nie jest łamane prawo, to w tych ramach wolno nam wszystko.
W jakiejś też pomijalnej dyskusji pojawił się wątek szkolnictwa. Ona ma problem, że cofają coś do czego ludzie już prawie się przyzwyczaili, on, wyrwany z fascynacji nowo poznaną dziewczyną i przywieziony w inne miejsce, uważa że szkoły prywatne są bez sensu. Ich dzieci chodzą tak pół na pół. Nie mają szans się dogadać. Nawet jeśli dochodzą do porozumienia w tym temacie. Perspektywa dość zdefiniowanych poglądów przystawiona do chęci słuchania, więc teoretycznie się zgadza. Jest jednak jedno ale. Brzmi ono tak – pod warstwą empatii kryją się równie mocne, lecz przeciwne, poglądy. Nie chcę wracać do poprzedniego akapitu, więc po prostu mam nadzieję, że źle to diagnozuję.
Perspektywa miejsca i aktywności w nim. Dlatego będąc gdzie indziej nie mamy aż tyle czasu. Być może dlatego rozpadają się związki na odległość (w dłuższej perspektywie). Dwa życia, które czasem się łączą. Albo jeszcze inaczej. Trzy życia, z czego jedno jest wspólne. Brzmi tak samo. Jedyną różnicą jest to, że praktycznie się nie przenikają stając się odrębnymi bytami. Może o to właśnie chodzi. Kolejna rzecz do rozwinięcia albo zapomnienia (brakuje mi perspektywy, doświadczenia, właściwie wszystkiego, aby to rozwinąć).
Nie jest to dokładna rama, ale chyba w tym wypadku nie musi. Te pierwsze rzeczy napisane są gdzieś pochowane w starych kartonach. Gdyby tak spojrzeć na to szerzej, to mnóstwo emocji zostało tam schowanych. Nieźle. Podobno jest możliwość kasowania części swojej pamięci. Kuszące, a z drugiej strony to przecież doświadczenia kształtują nas jako ludzi. Mniejsza o to. To było mniej więcej tak, że jeździliśmy po 50 kilometrów, żeby ogarniać to, co wymyśliliśmy kiedyś wysiadając z taksówki na Marszałkowskiej. Niektórych z tamtych czasów nie widziałem od 6 lat, jest chyba tylko jedna osoba, którą spotykam od czasu do czasu. Skłamałbym mówiąc że tęsknię, ale tak samo gdybym mówił odwrotnie. Wobec wydarzeń, na które nie mamy wpływu, emocje są czysto umowne. Oczywiście można czuć smutek, radość i tak dalej, ale to bardziej empatia. Emocje o których myślę to takie, gdy przedłuża się czas przed bitwą i żołnierze się tym złoszczą/niepokoją/etc. Skoro nie masz na coś wpływu, po co zaprzątać sobie tym głowę. No więc to było tak:
Odbierz telefon, patrz, umów się za chwilę
Pomyśl, ludzki przywilej i tylko tyle (Ha!)
Widzisz, nie wyróżnia nas nic
To jest pic, ale nadal wierzymy w sny
Że spełni się jeden z nich – ten jedyny
Dzień za dniem płyną godziny
a my wciąż tu stoimy ciesząc się z każdej chwili
na nasz świat patrzymy
płomień w sercu płonie nie bez przyczyny
Patrz co jest, ustawka z ziomem
Pod telefonem cały czas, bo jeszcze parę spraw
do załatwienia mam
Kolejny dzień gdzieś tam spędzam
Bo to jest ja kilka chwil najlepszych w kilku wersach
Nie zabierze nam tego nikt, ludzie po przejściach
w kilku wersjach wam ta przestrzeń niedostępna. (2001)
Wznoszę się ponad to i ponad chmury
Wznoszę się a ponadto z dystansem a nie z góry
na to patrzę będąc poza zasięgiem zawsze
Poza zasięgiem zaklęć i słów co głoszą nieprawdę
Noszę maskę, tak właściwie to niejedną
Za nią mam cel, choć często mi wszystko jedno
Rzucam monetą, kiedy nie da się określić
czy to już jest to, czy też gdzieś to ma się zemścić
Nie umiem nie śnić, choć często bym tak chciał
Mam swój świat, parę miejsc, więcej kartek i cały czas
świata, by ułożyć wszystkie puzzle, jednak już wiem
że to będzie bardzo trudne. Jak podróż w kosmosie,
na rezerwie powietrza. Jak ostania kula albo kielon
Każdy demon by tak chciał. Bo czasem tak mam,
że gubię zasięg tak jak w metrze. Choć za parę lat
nikt nie będzie pamiętał, że to nie jest jak powietrze. (2016)
Nic się nie zmieniło albo zmieniło się wszystko. Jeszcze tego nie wiem. Pomiędzy ostatnim kawałkiem, którego nigdy nie doczekał się masteringu, a ostatnią napisaną zwrotką. Trochę żałuję, bo nagrywaliśmy kiedyś coś co chwile później stało się trendem (fakt faktem – niechlubnym, ale co zrobić) i nawet robiliśmy to relatywnie nieźle jak na czasy (powiedzmy uczciwie głownie jeśli chodzi o mastering i muzykę. Nad pewnymi rzeczami trzeba było jeszcze popracować). Podobno teksty były niezłe (chociaż akurat nie jest to żaden z tych przytoczonych). Gdzieś tam pewnie widać, że jak każdy nastolatek patrzyłem na świat zbyt jakoś (patrząc na siebie krytycznie stanowczo zbyt jakoś). Kiedyś usłyszałem, że to tak jakbym mówił do kogoś, czyli było prawdziwe, a to już coś. Taki mieliśmy sen.
Numer 37: „- No więc można się obudzić czy nie? – zapytałem.
– Nie ma kto się budzić. To jest właśnie ta jedyna rzecz, jaką sobie uświadamiasz po przebudzeniu.
– A potem?
– Z reguły znowu zasypiasz.”